Po dwóch tygodniach nieobecności zawitałam właśnie na kilka godzin do domu.
Oczywiście mogłabym teraz zacząć się rozpisywać jak to weszłam w tajny układ z kierowcą autobusu i od jakiegoś czasu udaję jego dziewczynę, mogłabym też opisać jak niczego nieświadoma czekałam na autobus w miejscu, gdzie zazwyczaj na klientów czekają kobiety uprawiające najstarszy zawód świata (i ile czasu trwało zanim zostałam uświadomiona o tym fakcie przez bodajże siódmego zainteresowanego). Mogłabym opisać miny robotników, którym otworzyłam drzwi o 8 rano ubrana w bokserki i krótki top (najwygodniejszy zestaw do spania), mogłabym esej napisać na temat tego, jak udało mi się zakolegować z pewną klientką, która dotychczas nazywana była największym postrachem mojego miejsca pracy. Mogłabym, ale po co? ;)
Całą sobotę i większą część niedzieli spędziłam w towarzystwie młodszego kuzynostwa.
Takiego dnia, jak miniona sobota dawno nie przeżyłam. Kompletnie cały dzień nicnierobienia – leżenie, leżenie, leżenie. Razem z kuzynką ubłagałyśmy jej brata, żeby zrobił nam coś do jedzenia, bo nie miałyśmy siły dojść do kuchni. Mało tego, że się zgodził, to jeszcze ładnie nam wszystko podał i odebrał brudne talerze. Widziałyśmy „Instynkt”, widziałyśmy mecz Widzew – Legia, oglądałyśmy Grand Prix z Chorzowa, potem „Ostatni brzeg”. Na oglądanie „Blue Velvet” nie starczyło nam siły.
Obudziłam się dziś na dywanie pod stołem jakoś po 10, dowlokłam swoje zwłoki do łazienki. Zimny prysznic, kierunek kuchnia. Mocna kawa i aspiryna. To pozwoliło mi trzeźwiej spojrzeć na otaczający mnie świat. A różowo to on nie wyglądał.
Cały zlew zawalony był ogromną stertą brudnych naczyń, garnków. Na podłodze rozsypany cukier, mąka, kasza manna. Śmieci walały się koło przepełnionego kubła.
Drugi kubek kawy i zabrałam się do sprzątania.
Po ponad godzinie robota skończona, rzut oka na kuchnię - podłoga lśniła, ręczniczki równo złożone wisiały na kaloryferze, zlew, szafki, lodówka i piec dosłownie błyszczały, śmieci wyniesione, a wypolerowane sztućce, naczynia i garnki leżały już dawno w szafkach.
Ogarnęło mnie przerażenie – mój koszmar senny się ziścił.
Stałam się kopią własnej matki.